Z wielkim smutkiem przyjęliśmy informację o śmierci Romualda Twardowskiego, wybitnego kompozytora, z którym łączyła nas długoletnia przyjaźń. Szanownej Małżonce, bliskim i wszystkim, których to odejście dotknęło, składamy wyrazy współczucia.
Zachęcamy również do lektury wspomnienia prof. Jana Łukaszewskiego o licznych spotkaniach i kontaktach naszego dyrektora i zespołu z Mistrzem Romualdem Twardowskim.
SPOTKANIA Z ROMUALDEM TWARDOWSKIM
Muzyka drugiej połowy XX wieku jest obrazem zupełnie nowego etapu twórczości kompozytorskiej. Nastąpiło kompletne odrzucenie dawnych autorytetów. Zaczęto tworzyć dzieła, których kształt dźwiękowy zależał od nierzadko przypadkowych decyzji wykonawców. Owocem tego była destrukcja utrwalonego przez wieki warsztatu. Twórca znalazł się zatem w trudnej sytuacji, chcąc spełnić swe ambicje tworzenia prawdziwie nowoczesnej muzyki.
Polscy kompozytorzy początku lat sześćdziesiątych w sposób naturalny zostali dotknięci tym ogólnoświatowym zamętem. Dzieła wielu ówczesnych mistrzów prześcigały się w poszukiwaniu nowych technik, nowych brzmień. Dotyczyło to jednak głównie muzyki instrumentalnej i elektronicznej, natomiast muzyka wokalna, w szczególności chóralna, zdawała się nieco opierać tym modnym tendencjom. W tym czasie utwory na chór pisało wielu ówczesnych twórców. Początkowa skłaniali się oni ku tradycjom ludowym, potem zaś chętnie czerpali z tradycji muzyki chrześcijańskiej. Wśród całej plejady wybitnych kompozytorów jedno z głównych miejsc zajmuje Romuald Twardowski.
Twardowski zadeklarował się jako zwolennik szeroko pojętej tradycji, znaczące sukcesy osiągnął w muzyce scenicznej: opery, jak Nagi Książę, Lord Jim czy Cyrano de Bergerac, przyniosły mu dużą popularność, także za granicą. Obok licznych kompozycji instrumentalnych, instrumentalno-wokalnych, kameralnych, przeznaczonych dla dzieci i młodzieży, bardzo ważną rolę odgrywała tworzona przezeń muzyka chóralna. Znajdujemy tu utwory oparte na tematach lub inspirowane folklorem, poezją, a także treściami sakralnymi.
Nie pamiętam, kiedy dokładnie poznałem Romualda Twardowskiego, chociaż jego nazwisko jako wielkiego polskiego kompozytora znane mi było od bardzo dawna – przecież opera Lord Jim wystawiana była w Operze Bałtyckiej w Gdańsku! W pamięci utkwił mi moment naszej rozmowy podczas Ars Chori w Częstochowie. Organizatorzy tego ważnego w Polsce festiwalu zaproponowali mi przygotowanie utworów Józefa Świdra, Romualda Twardowskiego, Juliusza Łuciuka i Andrzeja Koszewskiego – bardzo obszerny program, który znacznie wykraczał poza ramy czasowe przewidzianego koncertu, który miał się odbyć 18 stycznia 1985 roku o godzinie 21:00 w Filharmonii Częstochowskiej Skłoniło mnie to do tego, by dokonać pewnych skrótów. Po przyjeździe z Gdańska do Częstochowy spotkaliśmy się z kompozytorami w czasie posiłku przewidzianego przez organizatorów. W pewnym momencie podszedł do mnie Romuald Twardowski i zaczął pytać o przygotowanie jego utworów. Zapytał o jeden z wybranego programu – odpowiedziałem, że niestety nie będzie wykonany. Zapytał o inny. Odpowiedziałem, że również nie. Na to Twardowski, jako człowiek porywczy, zerwał się z krzesła i zbulwersowany chciał się oddalić. Po chwili zatrzymał się, odwrócił i zapytał o Koncert wiejski. Odpowiedziałem, że oczywiście, śpiewamy. Zawrócił wówczas do stolika i objął mnie ze słowami: „Kochany, trzeba było tak od razu powiedzieć!”. W pierwotnym programie było przewidzianych aż piętnaście utworów Twardowskiego, większość z nich wykonałem, jednak Koncert wiejski znaczył dla kompozytora najwięcej. Dla mnie i mojego zespołu też!
Jestem pewien, że nie było to pierwsze spotkanie z kompozytorem, bowiem na partyturze Koncertu wiejskiego, którą posiadam, widnieje dedykacja autora z dnia 20.10.1984. Ponieważ byłem w tym czasie na koncertach w Warszawie, to zapewne wtedy zetknęliśmy się po raz pierwszy. Dodam, że jeszcze w 1985 w kilku krajach Europy Zachodniej, a także w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie wykonywałem jego utwory, w tym także wspomniany Koncert wiejski, co stanowiło zawsze punkt kulminacyjny koncertów, przyjmowanych zresztą z wielkim aplauzem. Sukces tego dzieła polega na jego doskonałej konstrukcji – rozpoczyna się niejako strojeniem, rozgrzewką instrumentów, a kończy siarczystym wirtuozowskim oberkiem. Wszystko to bez słów, oparte jedynie na sylabach, słowem: orkiestra głosów ludzkich! To zapewne w znaczący sposób przyczyniło się do entuzjastycznego odbioru przez zagraniczną publiczność.
Rok później wiosną również przebywałem w Warszawie w celu omówienia programu na Warszawską Jesień 1986, gdzie miałem wykonywać bardzo skomplikowany utwór Iannisa Xenakisa Idmen. W tym czasie dyrektor Dni Muzyki Cerkiewnej w Hajnówce zaprosił mnie do pracy w jury tego festiwalu – konkursu. Przewodniczącym tego gremium był Romuald Twardowski. Byłem już wtedy z nim w pewnym sensie zaprzyjaźniony. Zaproponował mi zatem wspólną podróż swoim samochodem z Warszawy na Podlasie.
W czasie podróży, w której uczestniczyła także żona kompozytora, Alicja, dużo rozmawialiśmy na tematy muzyczne, choć nie tylko. Miałem ze sobą odebraną w Warszawie partyturę Xenakisa. Twardowski oglądał ją z zaciekawieniem, w końcu orzekł, że tego nie da się wykonać. Utwór był tak daleki od jego wizji artystycznej, że całkowicie odrzucił sens próby jego wykonywania. (Trzeba jednak dodać, że nieobca mu była znajomość różnorakich współczesnych technik, które częściowo w niektórych utworów stosował). Tak upłynął nam czas na rozmowach o istocie muzyki współczesnej, że w końcu, jadąc na skróty, zgubiliśmy się. Jechaliśmy na początku asfaltem, który zmienił się w drogę brukowaną, a następnie polną. Nie dostrzegliśmy żadnych znaków, trzeba było pytać o wskazówki przygodnych mieszkańców okolicznych wsi. W końcu spóźnieni, ale szczęśliwie dotarliśmy do Hajnówki. Tak naprawdę wtedy poznałem Twardowskiego, jego poglądy, cząstkę jego życia i zrozumiałem powody jego zainteresowania muzyką cerkiewną.
W lipcu tego samego roku brałem udział w festiwalu chóralnym w Japonii. Wykonywaliśmy wówczas, jak zazwyczaj, Koncert wiejski, ale także specjalnie na tę okazję podarowany mi Waldszene na chór męski – utwór niezwykły, bardzo efektowny, opisujący muzycznie jakby nawoływanie myśliwych, jakieś szmery, pomruki zwierzyny, a w finale chór rogów myśliwskich wyrażających przy płonącym ognisku radość z udanego polowania. Śpiewając ten utwór, przypomniałem sobie chwile, gdy przy wspólnym ognisku w Puszczy Białowieskiej świętowaliśmy zakończenie festiwalu hajnowskiego. Później wykonywałem także wersję na chór mieszany – wspaniały utwór, ale moim zdaniem wersja męska jawi się jako bardziej prawdziwa w opisaniu scenek z polowania.
W repertuarze naszego zespołu znalazło się wiele innych utworów Romualda Twardowskiego które prezentowaliśmy na różnych festiwalach w kraju i za granicą. Pamiętam, że podczas koncertów z jego utworami, na których był obecny, czasem głośno komentował, wprawiając w konsternację publiczność. Ale wtedy zrozumiałem, co znaczy dla niego muzyka, jak bardzo wrażliwy to twórca. Jestem przekonany, że dla Romualda Twardowskiego muzyka stanowi treść życia, szczególną jego cząstką stała się twórczość cerkiewna. To bardzo osobiste doświadczenie, bowiem wiadomo, że utwory te to jakby muzyczne ikony, które przede wszystkim służą modlitwie, są przeżywaniem obecności Chrystusa i Bogarodzicy oraz świętych Pańskich. Słuchanie tej muzyki, jej komponowanie i wykonywanie prowadzi nie tylko do estetycznych, ale także duchowych przeżyć.
Cerkiewne utwory Romualda Twardowskiego stanowią niewątpliwie jakiś rodzaj stylizacji, ale nie ma tu mowy o dosłownym naśladownictwie. To raczej rodzaj bardzo osobistego przedstawienia dwóch twarzy chrześcijaństwa: zachodniego i wschodniego, bo przecież niektóre utwory ukazały się także w wersji łacińskiej. Doskonałym przykładem takiego ekumenicznego potraktowania modlitwy są kompozycje Otcze nasz i Pater noster. W wersji prawosławnej uderza zwartość formy, jej skromny, modlitewny charakter. Utwór utrzymany w tempie umiarkowanym, bez zbędnych efektów, niemal jak pisana ikona, którą słyszę jakby w jasnych kolorach okrytych pozłotem, co uwypukla Bożą chwałę – piękno w czystej platońskiej postaci. Wersja łacińska mieni się różnorodnymi kolorami, napięciami i odprężeniami, licznymi kulminacjami oraz bardzo szczególnym odczytaniem tekstu, który w różnych odcinkach zmienia tempo i dynamikę. To utwór bardzo ekspresyjny, przypomina to niejako barokowe malarstwo Caravaggia. Oba dzieła są bardzo interesujące, wręcz fascynujące, choć oddane w dwóch różnych stylach. Kompozytor zachęca, aby je wykonywać łącznie, jeden po drugim – dwie twarze chrześcijaństwa.
Od niemal czterdziestu lat muzyka chóralna Romualda Twardowskiego w mojej pracy artystycznej zajmuje ważne miejsce. W 1988 w czasie jubileuszu 10-lecia Scholi Cantorum Gedanensis Kompozytor był specjalnym gościem uroczystości rocznicowych, w ramach których prezentowaliśmy szereg Jego utworów. Wspominamy także pobyt Kompozytora w Gdańsku, kiedy w 2015 śpiewaliśmy Jego muzykę pod dyrekcją Włodzimierza Siedlika. Twórczość tę prezentowałem nie tylko z Polskim Chórem Kameralnym, ale też z innymi gdańskimi zespołami, a także z profesjonalnymi chórami polskimi, z którymi współpracuję. W pamięci mam koncert z Chórem Filharmonii Łódzkiej im. Artura Rubinsteina w 2018 roku, w programie którego umieściłem m.in. Koncert wiejski. Okazało się, że wśród publiczności obecna była wówczas żona Twardowskiego, Alicja. Nie wiedziałem o tym wcześniej. Znalazła się tam zupełnie przypadkowo, przebywając w Łodzi służbowo na jakiejś konferencji – znajomi zaprosili ją na koncert do filharmonii. Jakież było jej zdziwienie, a zarazem wzruszenie, kiedy usłyszała utwór męża, który właśnie dla niej został napisany. W roku 2020 występowałem z prowadzonym przeze mnie Polskim Chórem Kameralnym w ramach Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Cerkiewnej „Hajnówka” w Białymstoku. Był to w zasadzie monograficzny koncert utworów cerkiewnych Romualda Twardowskiego – w obecności kompozytora. Wcześniej nigdy nie wykonywałem na jednym koncercie tak dużej ilości jego utworów . Było to dla mnie, ale także dla chórzystów i publiczności duże przeżycie. W trakcie spotkania po koncercie kompozytor wyrażał swoją opinię o wykonaniu – nie zawsze pochlebną. Jak pamiętam, zawsze był bardzo wymagający. Oczywiście zawsze ceniłem sobie wszelkie uwagi, bowiem pozwalało mi to na pogłębienie swych umiejętności i za to jestem mu szczególnie wdzięczny.
Romuald Twardowski właściwie przez całe swoje życie starał się nie ulegać nowym modom. Piękno cenił najwyżej. Wielu współczesnych mu twórców przechodziło różne etapy i style swej twórczości. Twardowski nigdy nie uległ postmodernistycznym tendencjom muzyki współczesnej. Zawsze pozostawał wierny sobie – według zasady, którą przekazywał młodym kompozytorom: „Pisz, jak czujesz, i rób to jak najlepiej”.
prof. Jan Łukaszewski
Dyrektor Polskiego Chóru Kameralnego Schola Cantorum Gedanensis